wtorek, 24 września 2013

 Z pustej kuchni, znad laptopa i talerza z uszkami do barszczu bez barszczu - bo nic innego, co nadawałoby się do jedzenia, nie mam - donoszę, że:
od kilku godzin mieszkam w bursie i nie widziałam jeszcze ani jednej żywej duszy, choć biegam po korytarzach jak huragan, noszę tam i z powrotem swoje garnki, szukam wciąż lodówek, worków na śmieci i innych cudów. Mój trzyosobowy pokój jest pusty. W bursie mojej cicho jest jak w grobie i nawet drzwi niezręcznie mi zamykać, bo wydaje mi się, że hałasuję tu jak potwór. W pokoju już zdążyłam zrobić wielkie przemeblowanie i pozamieniać miejscami wszystkie szafy oraz łóżka. Za oknem mam jeziorko. Żyję w stresie, że niedługo będę spać na wycieraczce, kiedy wyjdzie na jaw, że w niedzielę, zamiast biec kłusem do kościoła, śpię do południa i oglądam namiętnie seriale. Boję się, że trafię na świątobliwe dziewuszki, z którymi nie sposób będzie się dogadać, ale w myśl matematycznych faktów i statystyk zamieniłam 2osobowy pokój na 3osobowy, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo, że chociaż jedna z moich współlokatorek będzie fajna. Mówię o tym wszystkim i wszyscy się ze mnie śmieją. Cierpię też prawdziwe męki wchodząc na trzecie piętro, na którym to nie było mi dane mieszkać nigdy w życiu, bo zawsze oblegałam pierwsze. Znowu jest obskurnie i biednie. Mam w pokoju meblościankę a'la wczesny gierek i niewygodny tapczan. Ale chcę wierzyć, że będzie mi tu dobrze. Chcę wierzyć...

środa, 18 września 2013

 Mam dość:

 robienia prania w wodzie po rozmrażaniu lodówki, cudzych kotów wrednych jak tresowane małpy, kup Perełki na kuchennym stole, życia z podkładem dźwiękowym tvn 24/24h pomimo zamkniętych drzwi, zatyczek w uszach i pokoju na poddaszu, przejmującego zimna i oliwnej kozy, chodzenia w butach, gotowania obiadków codziennie na 3, podlewania miliarda doniczkowców na każdym parapecie, mokrych cerat w łazience, zaplombowanej przed wojną umywalki, moli zjadających dom, wzroku rejestrującego każdy ruch (nawet kiedy chcę sobie w zaciszu siknąć!), fotela z siedzeniem centymetr nad podłogą, stolika przybitego gwoźdźmi do podłogi, nieprzezroczystych okien, krojenia serc wołowych z krającym i krwawiącym sercem, tłustych talerzy i mycia ich przed każdym użyciem, pierdolnika w kuchni, kiedy Irena gotuje, wylewania zupy na kuchenkę, żeby zmobilizować mnie do mycia ("teraz to już musisz, mhehehe"), wypuszczania psa, którego trzeba wypuszczać, a który nie chce wyjść, stania nad łóżkiem z wachlarzem niczym zalotna, egipska niewolnica, kiedy błędnik atakuje, spadków tętna, dzielenia leków na ćwiartki, chowania przede mną herbaty (choć mam swoją!), robienia po 2 kubki kawy na raz - na zapas - bo gaz oszczędzać trzeba, lepkiego kurzu wszędzie, sedesu z przedwojenną spłuczką i wody w butelkach na stoliczku, polerowania spróchniałych i pękających ze starości podłóg, żeby się błyszczały, zależności, odpowiedzialności, bycia o 70 lat młodszą i za młodą.

Uciekam tu:


Słyszę:

 miałaś jak w raju, pokój za pół darmo, tak mi przykro, nie spodziewałam się po tobie, wiedziałam, że tak będzie, jak pójdę do szpitala to kto się zajmie domem, a jak umrę kto, kogo teraz znajdę, w ostatniej chwili, tak cię polubiłam, kochanie, ty wydro, chciałaś pomieszkać sobie przez wakacje, dlaczego od razu nie szukałaś gdzie indziej, z nikim nigdy nie miałam lepiej, Oleńka też pakowała walizki, ale była psychiczna, psychiczna to rozumiem, uciekasz do kołchozu, zobaczysz, nie będzie ci nigdzie lepiej, koteczku, zastanów się, zawiodłaś mnie, ja zapłacę, oddam ci tę kaucję, co tam wpłaciłaś, nie wyobrażam sobie, pies będzie cierpiał, zwierzęta cię lubiły, byłaś jak rodzina, wolisz mieć dla siebie nędzne łóżko czy mieć willę, tu ogród, tam brzydko, przez most Poniatowskiego to pod górkę, nie prawda, że 3 razy bliżej, rozbijasz stado.

środa, 11 września 2013

   Wczoraj usłyszałam w słuchawce telefonu najpiękniejsze zdanie nr 1 tego tygodnia. (Jestem dziwnym człowiekiem i lubię takie rankingi, widzę coś ładnego w takich zdań zbieraniu - nie mówiąc już o zachwytach). Nie szkodzi, że to bez szklanej waty kontekstu i nie ważne, że smutne. Dotknęło mnie i zostało.

"Dotykasz życia, które umiera".

   Dotykam. Deszcz tłucze mi w szyby. Siedzę w mrocznej kuchni i mam przed sobą książkę. Data wydania zapisana cyframi rzymskimi, MCMXXIX (1929). To jeszcze własność matki Ireny. W środku rozczulające domki i kwiatuszki wyrysowane fioletową kredką. Na pożółkłych stronach nazwa majątku i brązowe plamy.
Tytuł: "Nowy kucharz doskonały czyli zasady i technika racjonalnej współczesnej kuchni"
Dopisek: "608 przepisów oraz dietetyczne i kulinarne wskazówki dla gospodarstw o ograniczonych środkach, dla osób pragnących zeszczupleć, dla cierpiących".
   Irena siedzi na wózku i instruuje. A ja przygotowuję pieczone pory. Słucham, jak to kiedyś, w jej ziemiańskim dworze, mieszkał sobie kucharz. Na przyjęciach podawano przystawki z porów albo selera w słupkach i sosy. Służba dostawała od gości napiwki. W ogrodzie, w wydzielonej części, mieszkały jelenie i krnąbrny koziołek. Po jednym z przyjęć podpity kucharz założył się z lokajem, że wejdzie do ogrodzenia. W nocy lokaj obudził ojca. Potem wieźli kucharza do doktora zaprzęgiem, ale krwotok z rozerwanego rogami ciała był za duży i nie zdążyli. 
   Później już nikt nigdy nie robił takich pysznych porów pod beszamelem. 
   I może już nikt nigdy nie usłyszy o kucharzu, któremu ciało rozerwał jelonek. Ani o tym, dokąd przed wojną chodziło się w Warszawie na najlepsze lody. Nikt nie odróżni łyżeczki do konfitury i tej od kompotu. Zginą historie o wielkanocnych stoliczkach z marcepanu i eleganckich bankietach. O tym życiu, które umiera.

poniedziałek, 2 września 2013

rozmawiacza szukam

     Napisałam ogłoszenie. Do działu rzeczy zaginionych. O tym, że szukam. A potrzebny mi rozmawiacz. Ktoś, kto lubi grać w Scrabble. Kto potrafi się zachwycić starą kamienicą albo stokrotką w trawie. I komu bliski jest Wojaczek. I wojaczkowa rozpacz. Napisałam. Chciałam zobaczyć, co się stanie. Czy, kto i co napisze. A teraz czytam. Mam pełną skrzynkę odpowiedzi. Kilkadziesiąt. Tak różnych, że aż się wierzyć nie chce. Nieprawdopodobnych. Bardzo osobistych.
      Ktoś pisze, że podróżuje. Niedawno wrócił z Urugwaju. Chce mi pokazać zdjęcia. Rozmawiamy sobie w mailach o Bieszczadach i o poznawaniu ludzi w drodze. Ktoś opowiada mi o tym, jak zawiódł się na ludziach i jak ktoś go zdradził. Inny diagnozuje jak wyrocznia, że mam chorą psychikę od tego Wojaczka. Jest ktoś, kto reklamuje: jest wysportowany, wysoki i lubi motocykle. Pytam, czy czyta wiersze. Odpisuje, że nie, ale lubi historię królów polskich, a także wiek XX. Mijamy się. A zaraz czytam od kogoś wiadomość o jesieni, którą czuje. Później ktoś wysyła mi maila o tym, że zachwyca go niebo. Wymieniamy się tymi zachwytami, rozmawiamy o zachwytach i rozpaczach. Z kimś obok umawiam się na piwo. Ktoś mi napisał wiersz. To wszystko tylko chwila. "Rozmów". 
     Nie spodziewałam się. Nie myślałam, że to TAK.  Że w Internecie tak łatwo można znaleźć, że tak różnych. I że tylu ludzi szuka. Rozmawiaczy właśnie. Jakiejś przestrzeni do rozmowy.