poniedziałek, 30 grudnia 2013

Pippi mówi, że dorośli nigdy nie mają przyjemności. Mają tylko mnóstwo nudnej roboty, głupie ubrania, odciski i pidatki kominalne.

A moje nowe biuro, w mojej nowej pracy, jest pełne dorosłych. I pełne mnie.



Za sobą mam: sadzenie chryzantem, manufakturę pudełek, inkubator, dyżur w porno radiu, oprowadzanie ludzi po fabryce serów i tysiąc innych "prac". CV z wijącą się przez dwie kartki listą "sukcesów" i "doświadczeń".
Teraz: mam drzwi na kartę magnetyczną, stanowisko, login z hasłem, nazwisko wdrukowane w grafik, bazę danych, wyprasowaną koszulę (no dobra, tylko raz...), firmowy notes, pomarańczowy kubek we wspólnej kuchni i monopol na herbatę o smaku marcepanu z wiśnią. Mam poczucie, że umiem o siebie zadbać, zarobić pieniądze, nabrać ludzi na rozmowach kwalifikacyjnych, że jestem super-fajna. I mam komfort, bo mogę znaleźć pracę, a za tydzień powiedzieć dumnie, że znudziło-mi-się. I mam zabawę!

Jestem telemarketerem. Albo ładniej: pracuję w wydawnictwie. W dziale sprzedaży telefonicznej.

Siedzę przy telefonie i mówię: dzień dobry, z tej strony wydawnictwo magiczne, tfu, muzyczne, tfu, medyczne...

Język mi się plącze. Się przydaje. Się używa. I pewnie zaraz ucieknę stąd. Ale móc powiedzieć, że idę gdzieś "po pracy" - to bezcenne. To zabawne.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

a w powietrzu unosiły się wciąż maleńkie okruchy lustra



- Przepraszam, mogę pani coś powiedzieć?

Czekam na tramwaj, odliczam minuty, drepczę w miejscu. Obok mnie tłumek ludzi. Dziwię się, że że na mnie padło i już czekam, aż dostanę ulotkę z zaproszeniem na piwo do Lucefera albo info o pokazie garnków i pościeli z wielbłądziej włóczki. Ona stoi obok w poszarzałym palcie i berecie, trochę zaciągniętym na oczy. Wygląda jak tysiąc innych kobiet na tej ulicy, tego dnia.

- Tak? - Nieśmiało pytam, może niechętnie.
- Wie pani, byłam w kościele i podeszła do mnie jedna pani. I ona mi mówi: "pani obraża matkę boską, pani chodzi w spodniach a matka boska nie chodziła w spodniach, pani bluźni".
- Co za pomysł. - I tu ulga, że o to chodzi, że można powiedzieć coś autorytatywnie i że jest co, że to takie proste. - matce boskiej na pewno wszystko jedno, jak kto przyjdzie. A kto by nie chodził w spodniach zimą, jak dzisiaj z rana taki mróz. - Paplę, paplę. A ona mi przerywa.
- Ona mi powiedziała, że obrażam matkę boską. A ja przyszłam się pomodlić,
bo ja mam bardzo chore dziecko, na czerniaka.


Ona prawie płaczę. A ja nie znajduję słowa. Zastyga czas, tramwaj, ja. Nie wiem, co robić. Nic mi po semantyce wypowiedzi, wstępie do językoznawstwa synchronicznego, nauk pomocniczych filologii polskiej.
Tu język się kończy.

niedziela, 1 grudnia 2013

raz po raz dostrzegam

   Jestem najbardziej leniwym studentem (wszech)świata(światów). Chodzę po deszczu, czytam w bibliotekach gazety, spędzam zajęcia z woku w pubie o wystroju quasi-burdel, na onirycznych wykładach gram w słowotok i poję się kawą, teksty na ćwiczenia czytam - w najlepszym razie - tydzień po tym, jak przestały być do czegokolwiek potrzebne i, na domiar złego, marudzę, że to wszystko przez mój światopoglądowy kryzys. Zapytana, kim można być po polonistyce, coraz częściej warczę, że żabą albo syrenką i skrycie umieram ze strachu codziennie od nowa. W chwilach, kiedy nie próbuję sprawiać pozorów, że dzielnie się uczę, oprowadzam ludzi po piwnicach dawnej fabryki serów, preparuję fonetycznie Muminki, uczę pisać ośmioletniego Pawła Wybitnego Matematyka, schodzę na ścieżki (a właściwie pasy) przestępczości, płacę mandaty, rezerwuję bilety na najbardziej nieodpowiedzialne podróże życia, wycofuję się z nich tuż przed, obserwuję pewnych Czarodziejów (niewinnych), piekę i transportuję na Sadybę babeczki, biegam po bazarach, kupuję konie, wymieniam się w internetach zwierzeniami z nieznajomymi, gotuję kreatywne i niejadalne zupy, obnoszę się z tęczowymi rękawiczkami, czytam polsko-czeski słownik, w piżamie w króliczki kupuję nutellę, robię eksperymenty, zainspirowana "Cyrografem" pytam ludzi na czacie, czy sprzedaliby komuś duszę i coraz bardziej przypominam wielką niedźwiedzicę. Mam już swój ulubiony wycinek Wisły za oknem, wypróbowałam prawie wszystkie bary mleczne w Warszawie, a w tramwaju numer osiem odróżniam już ludzkie twarze. Jestem sentymentalna, hermetyczna, niepoważna i zdecydowana taką być. Wierzę w czasu zapisanie, zatrzymanie i niewiele ponad to.