środa, 23 lipca 2014


 Ruta jest mało statyczna, stąd modelka z niej żadna. Mała, ruda plama odzwierciedla idealnie sytuację faktyczną - mój pies jest ruchomym punktem na linii horyzontu, punktem wyłączonym z obowiązku ulegania prawom grawitacji, dynamiki czy rozumu. Jest wszędzie na raz - łącznie z każdym miejscem, w którym jej nie ma, rzecz jasna. Ma latające uszy i czasami unosi się nad ziemią jak rude ufo. Nie jest większa niż typowy spaniel, a i tak kąpiąc się i otrzepując potem z wody, potrafi zalać całą łazienkę tak, że woda w środku sięga ponad kostki. Jest gotowa wszystko zjeść. Łącznie z dwutygodniowym chlebem i grafikiem z pracy. Prawie nigdy nie śpi i prawie zawsze ma wywalony język, który frunie za nią jak różowa chorągiewka. Nie ma kałuży, do której by nie weszła i człowieka, do którego by się potem nie przytuliła. Przyprawia o zgrozę pana z administracji, który niepewnie wodzi za nią wzrokiem, nie mogąc nadążyć. Dzisiaj jest pijana, bo poczęstowała się nocą Żywcem, pewnie oblewała przeprowadzkę. Histeryzuje, kiedy zostawia się ją samą i cały czas ogląda się na mnie, czy ja też nie będę taka, czy ja też nie przywiążę jej do drzewa w lesie. Jest kochana i wdzięczna. A ja szczęśliwa i przerażona, czy będzie jej ze mną dobrze.

piątek, 18 lipca 2014

Dobrze jest jeździć pociągiem z Hansem Castropem. Wsiadać do cudzych samochodów i zawierać nowe znajomości - na kilkanaście(dziesiąt?) kilometrów każdą też. Zbierać kamyki nad jeziorem, przeskakiwać przez cudze płoty z kolczastym drutem i siedzieć na ławce w deszczu, kiedy każdy się chowa. Chodzić boso po lesie albo leżeć na drodze i pozwalać spacerować po sobie mrówkom. Zaplatać wianki z maków. Nosić białe, lniane sukienki i za duże kapelusze. Gotować na zmianę makaron z keczupem, keczup z makaronem. Ratować na chodniku ślimaki i żuki. Patrzeć w chmury i pół dnia czekać na dobry wiatr. Myć włosy garnkiem. Codziennie patrzeć w ogień. Śpiewać szanty te same wciąż, coraz więcej słów znać, coraz mniej podpierać się wymiętym śpiewnikiem ukradzionym z portu. Mijać zwłoki w śpiworach na pomoście co rano. Zostawić wyłączony telefon w plecaku. Grać w dupę biskupa i łamać na waletach paznokcie. Opalić nos na Rudolfa. Pójść nocą na łąkę, nie widzieć końca świata i obudzić się w trawie. Raz na jakiś czas (raz w życiu?), czasami - jest dobrze. Wrócić do siebie, stać na rondzie Wiatraczna i wpieprzać wege-kebaba - też, całkiem.


Bezboleśnie prześlizgnęłam się przez oba semestry polonistyki. Testy z lektur, bez czytania niemal niczego, już zaliczone na 5. Nowe mieszkanie już nie nowe. Dorosłych dylematów - skąd wziąć ślusarza, co gotować, do którego urzędu z tym i tym, skąd na czynsz i kiedy rozliczenie - więcej co dzień. Czasami czuję się stara jak morze. Czasami chodzę do teatru dla dzieci i drżę w fotelu ze strachu przed udawaną czarownicą albo parą sępów. Aplikuję na szewców i ogrodników: "dzień dobry, nie umiem obsługiwać kasy fiskalnej, ale i tak jestem super". Mam wakacje, więc wreszcie czas, żeby czytać. Książki pożeram w tramwaju i metrze. Jest pysznie.