sobota, 2 sierpnia 2014

książka, która jest ważniejsza od śmierci

Recenzji nie będzie, on nie. Ale, ludzie, przeczytajcie tę książkę!!! Można ją znaleźć na chomiku i stamtąd ściągnąć sobie na dysk zapis pdf (jeśli jest się czytelnikiem z pewnym minimum ogłady) albo ukraść ją z biblioteki, zdrapać naklejkę z kodem i wzruszać się nad każdym zdaniem zaznaczonym paznokciem (to plan dla bestii ze współczynnikiem kultury 0%, wiadomo). Tak czy inaczej - w świecie zwyczajnych śmiertelników i słabych księgarni wytropić ją trudno, ale polować warto i trzeba!

http://media-cache-ec0.pinimg.com/736x/25/3e/e2/253ee213bd3675d9e93883e926246c27.jpg 
Chciałam napisać, o czym to jest. Ale nie mogłam się zdecydować. Najdokładniej (chyba): O ŻYCIU. Ale to nie brzmi dobrze. A niektórzy, których już zagnałam do czytania, śmieją się złośliwie, że tam co stronę śmierć. I gdzie to życie, jak obsesja umierania Zezowatego - bohatera - przygniata w każdym zdaniu. Kiedy tam co krok ktoś wspomina Nieobecną, oblewa się benzyną i podpala w bramie, zapija się na śmierć, nie chce płodzić dzieci, bo i tak mu umrą. No i właśnie - tutaj. W tej obsesji, koncentracji, strachu. Cała kwintesencja.
Tak, jak myszy Natalii Mooshaber wgryzają się w czułe punkty, tak mroki wystawiają na dzienne światło to, co w człowieku zepchnięte pod skórę. Wszystkie strachy mieszczą się w druku. Wielkie oczy u nich dalej nie do wydrapania, ale, przynajmniej, zajrzeć można jak w studnie. To wewnętrzne rozedrganie - tak bardzo ludzkie! (tak bardzo moje?) - zatrzymać, uchwycić, połączyć z innym. Bo kiedy się czyta, między kartki wchodzi się nie tylko wzrokiem i palcem przekręcającym strony. Wtedy wchodzi się w rolę. Po to na okładce jest tylko ciemny kontur. Tak sobie wyobrażam. Że to jest miejsce, żeby wejść do środka. Książki i dalej, dalej. 
Weltschmerz i żółte kamizelki są dla dzieci. Borszewicz nie jest. Dla mnie - pewnego smutnego poranka w metrze pełnym zaspanych twarzy - był odkryciem i tekstową realizacją tego, o czym myślało się samemu bezgłośnie i w duchu. Jakimś głosem potrzebnym i ważnym do nazwania mroków, co jeszcze poza zasięgiem za słabych (za małych?) rąk. Na pewnym portalu ktoś napisał, że Mroki były dla niego ważne jak Biblia albo bardziej, bo bliżej krwiobiegu. I to jest też mój głos. Moja książka. Taka, którą jestem gotowa wymieniać zapytana o ulubioną, zabrać na bezludną wyspę czy jakikolwiek inny biegun, na jakikolwiek koniec świata. I może jestem szczeniarą, nie znam życia albo pan, który wpadł wczoraj pod pociąg na mojej stacji ukradł ten post. Ale to jest książka do przeczytania. Ważniejsza od śmierci - gdyby ktoś szukał!