niedziela, 28 kwietnia 2013

cynamonowe nie sklepy, a domy

   Dawno temu w ptaki mieszkały w pokoju mojego ojca. Były martwe i miękkie. Przykręcone drutem do drewnianych podstawek i przybite gwoźdźmi do ściany żółtej, brzydkiej, pomalowanej farbą w kolorze lotu trzmiela albo złej ciszy, która wychodziła z matki Tłui.
   Pierwszy był jastrząb. Miał nieruchome oczy z modeliny i plastikową obrączkę na łysej nóżce pokrytej szorstką łuską. Ojciec stawał na taborecie i zdejmował go z haczyka. Jastrząb miał zakurzone pióra, rozłożone skrzydła i rozchylony dziób. Wkładałam mu do gardła palce. Szarzały mi od brudu, zanurzałam je głęboko, sprawdzałam, co jest w środku. Dotykałam szorstkiej waty skłębionej w pustej, ciasnej głowie. Szarpałam chrzęszczące skrzydła, a ojciec krzyczał, że nie wolno. Opowiadał mi historie. O spacerach w lesie, łańcuszku i łapaniu myszy. 
  Nie wierzyłam. Tamto życie było martwe i mieściło mi się w rękach. Ulegało mi, było posłuszne i bezpieczne. Mogłam je utrzymać. 

Anna Brauntsch, Sklepy cynamonowe
   Teraz w moim domu mieszka sowa. Ktoś ściął drzewo, na którym było gniazdo. Ojciec znalazł ją w lesie obok trupów i gałęzi. Zaczęła poruszać się nerwowo, kiedy usłyszała kroki.
   Jest żywa. Nie większa, niż pięść ojca. Jeszcze nie ma piór. Na razie pokrywa ją szaro-biały puch. Pod skrzydłami i fałdami szyi wytarł się tak, że kiedy sowa przeciąga się czasami, można podejrzeć jej różową, kostropatą skórę. Piszczy głośno. Powoli przyzwyczaja się do dziennego rytmu życia. Mieszka w kartonowym pudełku po butach wyłożonym gazetami i papierem. Śledzi z niego ruch w domu, nasłuchuje dźwięków. Wstaję do niej w nocy, żeby ją nakarmić. Pęsetą chwytam kawałki surowego mięsa, którego brzydzę się dotykać, wkładam do małego dzioba i czekam, aż je przełknie. Czasami łaskoczę po szyi, kiedy zaczyna pluć. Niedawno E. wymyśliła dla niej imię. Nazywa się Papuga. Jest głośna, uparta, kręci głową, kiedy się przygląda. Coraz częściej macha skrzydłami i robi bałagan, kurząc w całym przedpokoju. Raz pozwala się głaskać i dotykać, a raz ucieka w róg pudełka. Ma swoje humory. 
   Jest krucha i delikatna. Próbuję nie zrobić jej krzywdy. Strasznie się boję. Mam w rękach tyle życia. Jej. Swojego.