piątek, 9 stycznia 2015

Chcę prostej historii. Nie robić więcej, niż trzeba z tego, co nie do odsunięcia. Pisać listy, wysyłać pocztą pitagorejskie trójkąty z piernika, anioły i zimowe jabłonie. Mieć na to czas, czas na wszystko, na co by się chciało. Zakreślać ołówkiem zdania w książkach i zatrzymywać się nad każdym zgrabnym, które trafia. Spacerować nocą z termosem kakao i nie myśleć więcej, że coś muszę albo że trzeba.

W moim nowym mieszkaniu nie ma ogrzewania, i jest koza na olej, którą się włącza co raz, ale która niewiele znaczy. Jest zimna woda. Nie ma gazu, nie da się zrobić herbaty ani ugotować ryżu. Jest lampka z mrygającą żarówą, kilka nieczynnych kontaktów i ponure światło. Zepsuta, pomarańczowa roleta w jedynym oknie z żeliwną kratą. Są smoki na ścianach i posąg z Buddą. Dwie antresole, na które wchodzi się po drabinie. Grafiki Pe, surowe i czarno-białe. Dużo muzyki wciąż. Zapach dymu, plecione pufy, ceramiczna mydelniczka, dziurawa podłoga, książki i szafy z ikeowych toreb na rzeczy.

Powoli przesiąkam. Czuję to mieszkanie, kiedy zakładam przez głowę sweter. Mam klucz, który od poprzedniego różnią najwyżej dwa zęby, i który na drucianym kole dokumentuje, że coś nowego się staje, i nie tylko w kieszeni. Przenoszę z Okrzei kilka rzeczy co dzień. Ale w ikeowych torbach one śpią snem zimowym i długim, a ja chodzę w dwóch swetrach na krzyż, i ciągle marzę o życiu prostym, prostym, prostym. A w nim żeby jak najmniej przedmiotów mieć, jak najwięcej poza nimi.