środa, 21 października 2015

do niej

Słuchaj. Jestem smutna jak październik. Leżę w łóżku i nie chcę żyć, kiedy o tobie myślę, a na już pewno nie chcę wychodzić dziś z domu. Za oknem płyną włoskie ogródki i wszystkie wyglądają na nieszczęśliwe. Wstaję i ubieram się ze wstrętem, bo wiem, że idę tylko do ciebie i że to po to. Później nad umywalką w łazience wylewa się ze mnie dwa razy więcej wody niż z kranu. Mam w środku słone morze i pływają w nim wieloryby. Nie wiem, co robić, żeby poziom wody nie dosięgnął kosmosu. Staram się nie otwierać ust, ale boję się, że to wystarczy. Kończy mi się miejsce, dlatego muszę przeprowadzić się z częścią tego smutku do internetu. Piszę do ciebie, bo chcę, żebyś wiedziała o wszystkim. Nawet o tym, jak codziennie jadę do ciebie kolejką i wysiadam na Powiślu, ale nie mogę patrzeć na ludzi, bo wiem, że część spotkam później u ciebie, i łączenie twarzy ze stacji z twarzami ludzi tam, to będą najgorsze memory życia. A kiedy w tunelu robi się ciemno, wyobrażam sobie, że to wszystko nieprawda, i kiedy pociąg zatrzyma się na stacji, wysiądę w Rio de Janero, na Kamczatce albo na Antypodach. Noszę ręce w kieszeniach i wbijam sobie paznokcie w skórę, patrząc głęboko w chodnik, który pęka i odsłania drogi do dziesiątego kręgu piekła. Potem jest autobus. Na pewno wyglądamy w środku jak glonojady. Czasami, kiedy się zbliżamy, robi się naprawdę gorąco, i wtedy moje morze ma sto stopni ciepła. Słona woda jest jak wrzątek z czajnika. Zamykam mocno oczy i przestaję oddychać. Później od powietrza na Krakowskim Przedmieściu czuję mdłości i robię się niższa o pół metra, bo moje ciało nie ma już siły samego siebie dodźwigać do bramy, zaczyna się kurczyć i przelewać do kieszeni, plecaka. Mam dwa tysiące zajęć. Wszystkie nazywają się tak samo i nic na nich nie robię. Naprawdę nie wiem, jaka jest różnica w przedmiotach: język w mediach, rynek mediów, poetyka mediów, warsztat autora mediów, retoryka mediów, analiza mediów, przekazy medialne, media. Połowę prowadzą ci sami prowadzący. Czasami mam trzy różne przedmioty na semestr z jedną osobą. Czasami całe zajęcia to 5 spotkań, a później siedzi się przez pół nocy, suszy oczy i produkuje pracę pisemną pełną przypisów z Wikipedii i słów dyskurs/artefakt/komparatystyka/paradygmat. Każdy dyskurs to +5 punktów do studentowstwa i studiowania. Od każdego dyskursu dostaję niewidzialnej wysypki. Robię się zielona i chcę wydrapać komuś oczy, ale nikt nawet nie chce się o to bić. Oglądamy na youtube reklamy przez 1,5h i dużo rozmawiamy o seksie. Potem moja głowa i każdego jest pełna makaronu spaghetti z sosem dyskurs, opcjonalnie: stekiem bzdur i kaszaną. Codziennie są slajdy z obrazkami. W poniedziałki, na dobre początki, przez 1,5h mamy analizę wybranego artefaktu wizualnego. Przez 1,5h, a to jest 90 minut, czyli 5400 sekund mojego życia, pani, które prowadzi te ćwiczenia, pokazuje nam slajdy i nie wymawiając R pyta, co jest na obrazku. Kto jest aktorem tego obrazka? Co robi? Później, kiedy powiemy sobie, co jest na obrazku, bijemy głośno brawo. Słychać cyrkowe bębny, orkiestrę dętą i śmiech kapucynek. Widzisz? Jest zabawa. Trzeba tylko uważać. Wystarczy raz nie przyjść, raz się poddać w wojnie ze swoim ciałem, i można mieć naprawdę duży kłopot. Zapłacić ci miliony za warunki, powtarzanie przedmiotu albo roku, miliony dla ciebie za całą przyjemność odgniatania sobie tyłka na wydziale numer jeden, w twoim ciasnym brzuchu, ciasnej głowie, ciasnym systemie prostudenckim: płać. Miliony za zmarnowane żetony. Powtarzanie roku. WF-y i lektoraty. Miliony za dodatkowe ECTS-y i przedmioty z grupy OG. Hej, powiedz, sZKOŁO: ile jesz kanapek z hajsem na śniadanie? Czy dofinansowanie na edukację od państwa policyjnego nie wystarcza na śniadanie do grahamek? Powiedz, sZKOŁO, gdzie kończy się twój brzuch. Bo ja, pani Maluśkiewicz, chcę do morza. W łuskwinie od orzecha jest mi mdło. Patrzę na kolejkę do sekretariatu, w której ludzie stoją przez pierwsze dwa tygodnie października z podaniami, zajmują cały korytarz na parterze, i nie wierzę w to, co widzę. Oni czasami wychodzą z zajęć. Tylko po to, żeby ustawić się pod drzwiami dziekanatu przed innymi, przed przerwą. Bo na przykład na poprzedniej stali, ale nic z tego. Albo stoją wiele razy. Zadrukowują w punktach ksero kartki, których nie pomieściłyby nawet dwie uniwersyteckie biblioteki. Jednym zdaniem na całą stronę: szanowny panie, z uprzejmą prośbą, proszę o pomyślne rozpatrzenie. To jest absurdalne i jest smutne. Bo w grupach limity. Czasem kilka przedmiotów w planie tego samego dnia i o tej samej porze. Bo to, czy uda się zapisać, zależy od liczby mega bajtów na sekundę i kondycji kciuka przy wciskaniu f5. A później i tak dramat. Bo, na przykład, po dwóch tygodniach przedmiot nie dostaje od wydziału dofinansowania. To, że ruszył i zapisali się ludzie, nie ma znaczenia w tym systemie. Profesor BL od lokalnych inicjatyw pozarządowych wchodzi na zajęcia, i drży jej głos, ale przeprasza nas, i musimy już iść, bo że by grupa ruszyła, musi być minimum 5 osób z ISiNS, a to, że są 4 i ludzie z fakultetu, to drobiazg przecież. I wiesz, co ci powiem? Czuję pogardę. Miejsce, o którym wykładowcy do swoich studentów mówią, że jest wielką korporacją i maszyną, o którym wykładowcy krzyczą w sekretariacie na oczach i uszach studentów, że ta szkoła to gówno, to miejsce jest naprawdę chore. Patrzę na ciebie, sZKOŁO. Nie mam już siły na to, żeby kontrolować swoją twarz. Brzydzą mnie ściany w kolorze sikania i plakaty o dniu piwa na każdej tablicy, kolejki na całą powierzchnię holu na parterze, pierdolona papierologia, odczekiwanie do 9.30, do 11.15, do 13.00 i do usrania, dyskurs, youtube, nuda. Nie chcę do ciebie przychodzić. Ale zostało mi kilka miesięcy do licencjatu, i dlatego nie wiem, co robić. Chciałabym: robić. Być w bibliotece, szukać dobrych książek, czytać bez kanonu, rysować jamniki i wieloryby, szyć kolorowe spodnie, budować domy i antresole, chodzić do parku, oglądać kawki, słuchać historii mądrych ludzi, wybierać i o sobie decydować. Napisać coś. Poukładać sobie jakoś te historie, które są. Nie tłumaczyć się z tego, że gdzieś nie wstałam rano albo praca domowa nie na czas. Nie chcę sznurka na szyi. Jestem już za duża na kaganiec. Potrzebuję dla siebie kawałka jesieni. Widzisz. Ty zjadasz hajs i punkty, a ja chciałabym październik. Jestem naprawdę smutna. Możesz się na mnie zezłościć, spróbować jeszcze związać, zakneblować i wyrzucić mnie z USOS-a. Serio: to da się zrobić i jest proste. Ale może jest jakiś inny sposób. Powiedz mi coś, sZKOŁO. No nie bądź taka, co? Inna, bądź inna!