Słuchaj.
Jestem smutna jak październik. Leżę w łóżku i nie chcę żyć,
kiedy o tobie myślę, a na już pewno nie chcę wychodzić dziś z
domu. Za oknem płyną włoskie ogródki i wszystkie wyglądają na
nieszczęśliwe. Wstaję i ubieram się ze wstrętem, bo wiem, że
idę tylko do ciebie i że to po to. Później nad umywalką w
łazience wylewa się ze mnie dwa razy więcej wody niż z kranu. Mam
w środku słone morze i pływają w nim wieloryby. Nie wiem, co
robić, żeby poziom wody nie dosięgnął kosmosu. Staram się nie
otwierać ust, ale boję się, że to wystarczy. Kończy mi się
miejsce, dlatego muszę przeprowadzić się z częścią tego smutku
do internetu. Piszę do ciebie, bo chcę, żebyś wiedziała o
wszystkim. Nawet o tym, jak codziennie jadę do ciebie kolejką i
wysiadam na Powiślu, ale nie mogę patrzeć na ludzi, bo wiem, że
część spotkam później u ciebie, i łączenie twarzy ze stacji z
twarzami ludzi tam, to będą najgorsze memory życia. A kiedy w
tunelu robi się ciemno, wyobrażam sobie, że to wszystko nieprawda,
i kiedy pociąg zatrzyma się na stacji, wysiądę w Rio de Janero,
na Kamczatce albo na Antypodach. Noszę ręce w kieszeniach i wbijam
sobie paznokcie w skórę, patrząc głęboko w chodnik, który pęka
i odsłania drogi do dziesiątego kręgu piekła. Potem jest autobus.
Na pewno wyglądamy w środku jak glonojady. Czasami, kiedy się
zbliżamy, robi się naprawdę gorąco, i wtedy moje morze ma sto
stopni ciepła. Słona woda jest jak wrzątek z czajnika. Zamykam
mocno oczy i przestaję oddychać. Później od powietrza na
Krakowskim Przedmieściu czuję mdłości i robię się niższa o pół
metra, bo moje ciało nie ma już siły samego siebie dodźwigać do
bramy, zaczyna się kurczyć i przelewać do kieszeni, plecaka. Mam
dwa tysiące zajęć. Wszystkie nazywają się tak samo i nic na nich
nie robię. Naprawdę nie wiem, jaka jest różnica w przedmiotach:
język w mediach, rynek mediów, poetyka mediów, warsztat autora
mediów, retoryka mediów, analiza mediów, przekazy medialne, media.
Połowę prowadzą ci sami prowadzący. Czasami mam trzy różne
przedmioty na semestr z jedną osobą. Czasami całe zajęcia to 5
spotkań, a później siedzi się przez pół nocy, suszy oczy i
produkuje pracę pisemną pełną przypisów z Wikipedii i słów
dyskurs/artefakt/komparatystyka/paradygmat. Każdy dyskurs to +5
punktów do studentowstwa i studiowania. Od każdego dyskursu dostaję
niewidzialnej wysypki. Robię się zielona i chcę wydrapać komuś
oczy, ale nikt nawet nie chce się o to bić. Oglądamy na youtube
reklamy przez 1,5h i dużo rozmawiamy o seksie. Potem moja głowa i
każdego jest pełna makaronu spaghetti z sosem dyskurs, opcjonalnie:
stekiem bzdur i kaszaną. Codziennie są slajdy z obrazkami. W poniedziałki, na
dobre początki, przez 1,5h mamy analizę wybranego artefaktu
wizualnego. Przez 1,5h, a to jest 90 minut, czyli 5400 sekund mojego
życia, pani, które prowadzi te ćwiczenia, pokazuje nam slajdy i nie wymawiając R pyta, co jest na obrazku. Kto jest aktorem tego obrazka? Co robi?
Później, kiedy powiemy sobie, co jest na obrazku, bijemy głośno
brawo. Słychać cyrkowe bębny, orkiestrę dętą i śmiech
kapucynek. Widzisz? Jest zabawa. Trzeba tylko uważać. Wystarczy raz
nie przyjść, raz się poddać w wojnie ze swoim ciałem, i można
mieć naprawdę duży kłopot. Zapłacić ci miliony za warunki,
powtarzanie przedmiotu albo roku, miliony dla ciebie za całą
przyjemność odgniatania sobie tyłka na wydziale numer jeden, w
twoim ciasnym brzuchu, ciasnej głowie, ciasnym systemie
prostudenckim: płać. Miliony za zmarnowane żetony. Powtarzanie
roku. WF-y i lektoraty. Miliony za dodatkowe ECTS-y i przedmioty z grupy OG. Hej,
powiedz, sZKOŁO: ile jesz kanapek z hajsem na śniadanie? Czy
dofinansowanie na edukację od państwa policyjnego nie wystarcza na
śniadanie do grahamek? Powiedz, sZKOŁO, gdzie kończy się twój
brzuch. Bo ja, pani Maluśkiewicz, chcę do morza. W łuskwinie od
orzecha jest mi mdło. Patrzę na kolejkę do sekretariatu, w której
ludzie stoją przez pierwsze dwa tygodnie października z podaniami,
zajmują cały korytarz na parterze, i nie wierzę w to, co widzę.
Oni czasami wychodzą z zajęć. Tylko po to, żeby ustawić się pod
drzwiami dziekanatu przed innymi, przed przerwą. Bo na przykład na
poprzedniej stali, ale nic z tego. Albo stoją wiele razy.
Zadrukowują w punktach ksero kartki, których nie pomieściłyby
nawet dwie uniwersyteckie biblioteki. Jednym zdaniem na całą
stronę: szanowny panie, z uprzejmą prośbą, proszę o pomyślne
rozpatrzenie. To jest absurdalne i jest smutne. Bo w grupach limity.
Czasem kilka przedmiotów w planie tego samego dnia i o tej samej
porze. Bo to, czy uda się zapisać, zależy od liczby mega bajtów
na sekundę i kondycji kciuka przy wciskaniu f5. A później i tak
dramat. Bo, na przykład, po dwóch tygodniach przedmiot nie dostaje
od wydziału dofinansowania. To, że ruszył i zapisali się ludzie,
nie ma znaczenia w tym systemie. Profesor BL od lokalnych inicjatyw
pozarządowych wchodzi na zajęcia, i drży jej głos, ale przeprasza
nas, i musimy już iść, bo że by grupa ruszyła, musi być minimum
5 osób z ISiNS, a to, że są 4 i ludzie z fakultetu, to drobiazg
przecież. I wiesz, co ci powiem? Czuję pogardę. Miejsce, o którym
wykładowcy do swoich studentów mówią, że jest wielką korporacją
i maszyną, o którym wykładowcy krzyczą w sekretariacie na oczach
i uszach studentów, że ta szkoła to gówno, to miejsce jest
naprawdę chore. Patrzę na ciebie, sZKOŁO. Nie mam już siły na
to, żeby kontrolować swoją twarz. Brzydzą mnie ściany w kolorze
sikania i plakaty o dniu piwa na każdej tablicy, kolejki na całą
powierzchnię holu na parterze, pierdolona papierologia, odczekiwanie
do 9.30, do 11.15, do 13.00 i do usrania, dyskurs, youtube, nuda. Nie
chcę do ciebie przychodzić. Ale zostało mi kilka miesięcy do
licencjatu, i dlatego nie wiem, co robić. Chciałabym: robić. Być
w bibliotece, szukać dobrych książek, czytać bez kanonu, rysować
jamniki i wieloryby, szyć kolorowe spodnie, budować domy i
antresole, chodzić do parku, oglądać kawki, słuchać historii
mądrych ludzi, wybierać i o sobie decydować. Napisać coś.
Poukładać sobie jakoś te historie, które są. Nie tłumaczyć się
z tego, że gdzieś nie wstałam rano albo praca domowa nie na czas.
Nie chcę sznurka na szyi. Jestem już za duża na kaganiec.
Potrzebuję dla siebie kawałka jesieni. Widzisz. Ty zjadasz hajs i
punkty, a ja chciałabym październik. Jestem naprawdę smutna.
Możesz się na mnie zezłościć, spróbować jeszcze związać,
zakneblować i wyrzucić mnie z USOS-a. Serio: to da się zrobić i
jest proste. Ale może jest jakiś inny sposób. Powiedz mi coś,
sZKOŁO. No nie bądź taka, co? Inna, bądź inna!
Wciąż jesteś rozgadana, ale piszesz coraz żywiej - bliżej tętna i krwi!
OdpowiedzUsuńWracam chyba przez Twój głód powagi i bezpośredniości.
Bądź zdrowa -
MÓJ głód powagi? No kto by pomyślał...
UsuńI co Ci odpowiada?
OdpowiedzUsuńNo nic, właśnie. I tu cały kłopot. Jest coraz gorsza.
Usuń21 year-old Community Outreach Specialist Griff Pedracci, hailing from Pine Falls enjoys watching movies like "Outlaw Josey Wales, The" and Motor sports. Took a trip to Humayun's Tomb and drives a Ferrari 500 Mondial Spider Series I. Czytaj wiecej tutaj
OdpowiedzUsuńadwokat od spraw karnych rzeszow
OdpowiedzUsuń