wtorek, 2 lutego 2016

o rozmawianiu

Tej nocy na przystanku autobusowym nie było nikogo, kto mógłby mnie uratować. Cień, który z każdą chwilą stawał się coraz mniej cieniem, ale za to coraz bliżej (się) stawał  i ani trochę mniej straszny, stanął w końcu tuż obok. Jedynym miejscem, do którego mogłam się schować, była kieszeń kurtki, ale z oczywistych względów kryjówka była słaba, a nawet bardzo - bądźmy uczciwi! No i stało się: 

On wyciągnął rękę, ja umarłam ze strachu. Nie powiedział wtedy ani słowa, żadnego 'jestem Janusz' ani cześć nawet, dlatego walcząc ze sobą, żeby nie zwinąć się jednak w kulkę i nie czmychnąć przed nim, nie rozpaść na części i nie zacisnąć w pięści, podałam mu swoją rękę ze strachu jak z drewna, i cały czas pilnowałam, co będzie dalej. A on stał, stał i patrzył mi w oczy. Był pogodny i nie miał nawet cala tej niepewności, tego niepokoju, w którym ja prawie nie mogłam oddychać, bo to było całe Morze Martwe, naprawdę.

Później, kiedy on wciąż nie miał mi nic do powiedzenia, a ja miałam za dużo, żeby powiedzieć cokolwiek, puścił moją rękę, a ja pomyślałam, że to na pewno koniec eksperymentu. Że to było najdziwniejsze zaczepienie na świecie, ale teraz wszystko się wyjaśni, że on mi to wytłumaczy. Coś się stanie, zadzieje, dowiem się, dlaczego i po co. A później jak on ma na imię, jaką lubi herbatę i czy często podaje rękę, albo chociaż dlaczego nie spał i o czym śnił, zanim przyszedł. Ale on tylko wyciągnął zaciśniętą pięść do góry. I przybiliśmy żółwika. Chwilę po tym ułamku, w którym pomyślałam sobie, że on na pewno chce mnie uderzyć. Że pewnie jest jednak psychopatą w typie tych, którzy zawsze przed wybiciem jedynek, powaleniem człowieka na chodnik, podeptaniem i napluciem mu w twarz, podają jak gdyby nigdy nic rękę. 

A potem było mi już tylko wstyd. Bo on dalej patrzył mi w oczy, dalej się uśmiechał, a później odszedł, wyciągając z daleka rękę na pożegnanie, na koniec tej najdziwniejszej rozmowy w życiu. 

I od tamtej pory to jest mój mistrz, mój najważniejszy nauczyciel zaufania, jakiego spotkałam w życiu, bez żartów. 



Poza tym: jestem teraz fanką zdjęć i filmów, na których niczego nie widać. Tylko to światło. Każde ze swoim kolorem, natężeniem, ciepłem i chłodem, swoim konturem rozlanym w noce zimowe i długie. 
Nie ma, nie ma nic więcej, co byłoby potrzebne. Tylko światło i dotyk.

6 komentarzy:

  1. Robisz na co dzień coś ciekawego z prozaicznych rzeczy, np. studiujesz, pracujesz? O ile podobne pytania są dozwolone w Twoim magicznym zakątku.

    (Miało być pod najnowszym postem, za pierwszym razem nie wyszło).

    Masz może jakieś wieści/kontakt od/do Lisy Erikson czy poprawniej Heidi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakiś i jakieś mam. Byłam zbyt ciekawa i oczarowana, żeby nie szukać i nie pytać! Dlatego chyba mam(/miałam). :)

      I robię. 'Wszystko' to dobre słowo. Bardzo się staram. Poza tym prozaiczne rzeczy są najlepsze. Ale tylko doprowadzone do absurdu.

      Usuń
    2. A czy mogłabyś podzielić się kontaktem? Też byłam ciekawa i oczarowana, ale najwyraźniej nieco mniej niż Ty, bo nie udało się znaleźć samemu, muszę żebrać. ;)

      Tylko żyjąc absurdalnie można wyłamać się z tego bezgranicznego absurdu, powtarzając za klasykiem.

      Usuń
    3. Ale ja nie wiem, czy tak mogę. Jeśli ona zamknęła blog, to chyba miała swoje powody. Na tumbrl teraz już tylko coś wrzuca czasem, ja tam podglądam i trochę na fb.

      Usuń
  2. Doris, pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń