piątek, 31 października 2014

śmiertelnie dobra gra

Nie piszę z okazji święta zmarłych. Nigdy w życiu! Ani nie wyrzucam z siebie zachwytu, bo coś mi się przypomniało i pasuje mi do zostawienia tutaj jak żółta chryzantema na kamieniu. Ani dlatego, że obejrzałam coś w Instytucie Teatralnym - bo to było przed długimi tygodniami, a od tamtej pory widziałam sto spektakli innych, bliżej w kalendarzu. No i właśnie dlatego piszę: bo to było tak dawno temu, a ja jeszcze tym oddycham. Chodzi mi go głowie obraz za obrazem. Nuci mi się ekite pepite gąski. Cały czas pamiętam. I pewnie już zawsze będę sobie wyobrażała śmierć w niebieskiej sukience. Kiedy po mnie przyjdzie, założy ją i będzie jadła czekoladę. Licząc kroki pójdziemy na długi spacer nad staw.


"Śmiertelnie trudna gra" to sztuka o śmierci. Być może nie ma lepszego spektaklu, a na pewno ja nie znam takiego jak ten. I zupełnie się tutaj nie liczy, że jest od 6. roku życia, przychodzą  na niego przede wszystkim dzieci, i że docelowo to jest dla nich. A może to właśnie tak się trafia do mnie - językiem prostym, prosto w czułe punkty i prosto z nich. 

Pewnego dnia umarła Klementyna. Tak samo, jak Klemens. Tylko, że Klementyna była gęsią. A Klemens chłopcem. Po to, żeby jego prawdziwą śmierć oswoić, opowiedzieć o niej, kiedy nie ma słów - Teatr 21 wymyślił Klementynę. I pozwolił - cały czas pozwala! - popatrzeć śmierci w oczy. Zapytać ją o coś, przyjrzeć się, dotknąć. Tam, gdzie jest bezpiecznie. 

Cały czas nie wiem, czy w niebie można jeść pączki. Czy zmarli nas słyszą na cmentarzu. Czy istnieją duchy, które przychodzą w nocy do mieszkania. Nie wiem, bo śmierć na scenie jest bezradna. Wzrusza ramionami i kręci głową. Pokazuje, że nic nie wie. Ale i tak - to, że te pytania mogą paść i wybrzmieć, wydaje mi się strasznie ważne. Zbieranie sposobów do poradnika, jak nie zapominać, jest jakimś oparciem, że nie wszystko zniknie. Mam gęsią skórkę (o tak!), kiedy dzieci robią supełki na sznurówkach, żeby nie zapomnieć babci albo dziadka. I z poczuciem misji chodzę między rzędami, rozdaję im z inną wolontariuszką kartki i flamastry, żeby mogły napisać nazwy rzeczy i ludzi, o których nie chcą zapomnieć. Wierzę w magiczne, kartonowe tuby, do których można te kartki włożyć. I nie umiem nawet uniknąć tego czasu, którym piszę, chociaż powinien tu być przeszły dokonany, bo to się jeszcze dokonuje, jeszcze tam myślami jestem czasem, teraz. 

A jutro - pójdę zapalić świeczkę dla Klementyny. To moi wszyscy zmarli, kondensacja absolutna, absolutnie genialna.
  

4 komentarze:

  1. Kilka lat temu śnił mi się mój zmarły kuzyn. W tym śnie, przyszedł powiedzieć, że jest mu dobrze. I przyniósł ze sobą całą blachę słodkich pączków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się tam wydaje, że jak się mówi, że człowiek idzie do nieba, a w niebie temu człowiekowi jest lepiej, a zaraz potem się płacze, to dziecko może się poczuć skołowacone. W innych kulturach kolorem żałoby jest biały, rozrzuca się przed trumną kwiaty i ogólnie jest imprezka, a nie smętne męczenie ciastka na stypie. Wszystko zależy od punktu widzenia, nie?

    I myślenia, bo teoretyzować to mi łatwo, ale jeśli będę miała własnego dzieciaka i mi się zapyta, odpukać, no ale jeśli: gdzie jest babuszka? Chyba nic nie powiem, tylko wyślę na taką sztukę, dobrze, że jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To złożone i trudne, najtrudniejsze na świecie. Mnie nie dziwi paradoks żaden. Ale że dezorientuje - na pewno. Śmierć, świat. Na przykład - mama, która krzyczy i kocha najbardziej. Sto spraw.

      Usuń