- ręką po omacku znajduje się włącznik światła, chociaż ciemna noc i konturów zero
- na parapecie/pod łóżkiem ma się butelkę po winie w liczbie sztuk (przynajmniej!):1
- ubrania wymaszerują z kartonu, choćby miało to trwać tygodniami
- do ściany przyklei się plastrem grafikę Themersona (bądź cośkolwiek innego!), żeby nie stała pusta, bezpłciowa i zła
- kiedy kupi się do nowego miejsca nowy kubek, na przykład biały w kropki i na przykład w Sklepie Cynamonowym, bo nowe mieszkanie to nowy kubek - wiadomo (rytuały, trzeba dbać o rytuały na miarę możności naszych, moich!)
- po pierwszym praniu i odkurzaniu, kiedy zna się już dźwięk, i kiedy ani cienia po starym
- gdy zdjęcie róży od Bardzo Ważnej Osoby znajdzie sobie nowe miejsce w środku.
...i kiedy Pies ma miejsce. Na dowód, że ma - selfie taboretem! Pozdrawiamy ja i Pies!
Wg Twojego opisu, częstotliwość moich zadomowień jest duża. A ja myślałam, że nigdzie nie zagrzałam jeszcze miejsca...
OdpowiedzUsuńwww.predylekcyjny.pl
Ja zmieniam mieszkanie co miesiąc, więc musiałam zadomowienie dostosować do częstotliwości. Wiesz... ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWszelkie zadomowienia zaczynam od ubrania ścian.
OdpowiedzUsuńSłusznie.
UsuńTy i R. patrzycie w jedno miejsce - jest już dobrze!
OdpowiedzUsuńNieprawda, bo ja na nią! ;)
OdpowiedzUsuń