czwartek, 21 marca 2013

śni mi się.

Leżę na stole w cudzej, nieznajomej kuchni. Mam włosy, które sięgają ziemi. Żadne tam milimetry czy ich dziesiętne części kujące w palce zabłąkanych rąk. Moje włosy są tak długie, że dotykają podłogi i piętrzą się na niej hałdami. Pamiętam dokładnie linoleum, wygląda jak to, które leży w mieszkaniu babci W., jak rdzawa szachownica. Wokół, na swoich polach, stoją w kręgu nieznajomi ludzie. Mają na głowach czarne worki. Nie wiem, czy i jak mnie przez nie widzą.Trzymają wiadra i pędzle. Czuję dotyk drażniący, straszny. Wyrywam się i krzyczę, ale głuchej cieszy nie mąci żaden odgłos. Ruchy pięści trafiają na opór, bo powietrze ma konsystencję budyniu. Jest gęste. Próbuję zamknąć oczy i nawet tego nie mogę. Mdli mnie od zapachu krwi, którą nanoszą pędzlami na moje ciało. Ktoś stoi i mówi, do mnie albo do nich, niby obok, a nie wiadomo, gdzie. Mówi o uroku, który trzeba odczynić. O tym, że mam złą moc. W sobie, w środku.

2 komentarze: