poniedziałek, 17 czerwca 2013

i wtedy (się we mnie) zapala

     Jutro o 12.06 wejdę do pociągu i wyruszę w góry z obcą dziewczyną, którą raz w życiu, raz jeden, przez 6 minut i 43 sekundy, rozmawiałam na Skypie przed paroma dniami.
     To szaleńcze, niebezpieczne, lekkomyślne! Ciekawe, ekscytujące, wspaniałe!
     Jeśli pożyczony od znajomego harcerza plecak nie wgniecie mnie w chodnik z powodu zgromadzonego w środku i ważącego tonę zapasu kisielów na pół życia (naprawdę nie wiem, jak się pakować i co przydaje się na takich wycieczkach), jeśli nie dopadnie mnie zabójca Laury Palmer (wszak to jej imię przywłaszczyłam sobie wymyślając nick przy zakładaniu konta na Olneo), jeśli głowa nie wybuchnie mi od Raisefieber ani nie poślizgnę się na oleju i jeśli nie przejedzie mnie za chwilę tramwaj, jutro wszystko się zacznie.
     Mam na biurku górę przewodników z biblioteki pomazanych ołówkiem tak, że aż mi wstyd. Na pulpicie od paru dni słońce wschodzi mi nad Bieszczadami. W notesie zrobiła mi się baza telefonów do moteli, schronisk młodzieżowych, Studenckich Baz Noclegowych i innych potencjalnych miejsc, w których ktoś mógłby udostępnić mi swój kawałek podłogi, łóżko bądź materac. Maniakalnie sprawdzam trasy pociągów, rozmyślając, o co by tu zahaczyć i co zobaczyć po drodze. Rozentuzjazmowana oglądam mapy. Co dzień tłumaczę mamiszowi, że wrócę i nie, nie zostanę tam na zawsze. Że bardzo bym chciała, ale za tydzień wrócę. Przynajmniej na jakiś czas, wiadomo.

Jeszcze nie bieszczadzkie, ale już anioły.

4 komentarze: