środa, 11 września 2013

   Wczoraj usłyszałam w słuchawce telefonu najpiękniejsze zdanie nr 1 tego tygodnia. (Jestem dziwnym człowiekiem i lubię takie rankingi, widzę coś ładnego w takich zdań zbieraniu - nie mówiąc już o zachwytach). Nie szkodzi, że to bez szklanej waty kontekstu i nie ważne, że smutne. Dotknęło mnie i zostało.

"Dotykasz życia, które umiera".

   Dotykam. Deszcz tłucze mi w szyby. Siedzę w mrocznej kuchni i mam przed sobą książkę. Data wydania zapisana cyframi rzymskimi, MCMXXIX (1929). To jeszcze własność matki Ireny. W środku rozczulające domki i kwiatuszki wyrysowane fioletową kredką. Na pożółkłych stronach nazwa majątku i brązowe plamy.
Tytuł: "Nowy kucharz doskonały czyli zasady i technika racjonalnej współczesnej kuchni"
Dopisek: "608 przepisów oraz dietetyczne i kulinarne wskazówki dla gospodarstw o ograniczonych środkach, dla osób pragnących zeszczupleć, dla cierpiących".
   Irena siedzi na wózku i instruuje. A ja przygotowuję pieczone pory. Słucham, jak to kiedyś, w jej ziemiańskim dworze, mieszkał sobie kucharz. Na przyjęciach podawano przystawki z porów albo selera w słupkach i sosy. Służba dostawała od gości napiwki. W ogrodzie, w wydzielonej części, mieszkały jelenie i krnąbrny koziołek. Po jednym z przyjęć podpity kucharz założył się z lokajem, że wejdzie do ogrodzenia. W nocy lokaj obudził ojca. Potem wieźli kucharza do doktora zaprzęgiem, ale krwotok z rozerwanego rogami ciała był za duży i nie zdążyli. 
   Później już nikt nigdy nie robił takich pysznych porów pod beszamelem. 
   I może już nikt nigdy nie usłyszy o kucharzu, któremu ciało rozerwał jelonek. Ani o tym, dokąd przed wojną chodziło się w Warszawie na najlepsze lody. Nikt nie odróżni łyżeczki do konfitury i tej od kompotu. Zginą historie o wielkanocnych stoliczkach z marcepanu i eleganckich bankietach. O tym życiu, które umiera.

2 komentarze: